niedziela, 29 sierpnia 2010

7. Co jeść?

Wszystko, co dają, a dają dużo i smacznie. Jeśli waszą opcją są wczasy odchudzające, Gruzji zdecydowanie nie polecam. Polecam za to:



Chleb - charakterystyczne placki w kształcie łódki, świeże, ciepłe i pachnące do kupienia za 60-80 tetri w piekarniach. Uwaga: na prowincji piekarnia może ulec przeoczeniu, ponieważ wygląda jak opustoszała drukarnia z PRL, czy coś w tym rodzaju, należy więc kierować się zapachem i Gruzinami niosącymi złożony chleb pod pachą. Paczkowany chleb przypominający nasze rodzime pieczywo krojone jest zupełnie bez smaku, jeśli w sklepie, w którym robicie zakupy jest tylko taki, należy wyjść i poszukać piekarni w pobliżu.



Gruzińskie wyroby piekarniczo-cukiernicze - 0.5 - 1 lari - do wyboru, do koloru, wytrawnie z serem, mięsem, kaszą,  ziemniakami, tudzież na słodko (mnie najbardziej smakowały twarde, ciemne ciastka pachnące miodem i karmelem). Nazw nie podam,  bo ich nie znam - zazwyczaj robiliśmy sobie zabawę w loterię kupując kilka różnych wyrobów i dzieląc się nimi.







Chaczapuri - rodzaj placka z serem - jadłam coś o tej nazwie parę lat w temu w Krakowie i z tym, co jadłam w Gruzji nie miało zbyt wiele wspólnego. W różnych odmianach -  w Tbilisi i małych knajpkach gdzie indziej przypominał trochę puszyste ciasto do pizzy, w domowym wykonaniu Elo z Lagodechi - jakby naleśniki, a w Batumi - jakby ciasto francuskie. Wszystko 'jakby',  bo w efekcie jedyne w swoim rodzaju - wszędzie pyszne. Próbowaliśmy też wersji placków z sadzonym jajkiem, sałatką ze świeżych warzyw oraz kubdari - placka z mięsem. 








Sery - imeruli używany do chaczapuri i właściwie każdy inny ser, którego udało mi się spróbować - dla mnie bomba, Francuzi trochę kręcili nosem na słoność niektórych, ale ja jako miłośniczka oscypka się zajadałam przy każdej okazji. Dodatkowe

punkty dla domowego twarogu w Acalcyche - "jak u babci w dzieciństwie" westchnęłam bezwiednie przy stole, ku rozradowaniu gospodarza.



Chinkali - pierogi w charakterystycznym kształcie hm... sakiewki. Wypełnione w środku bulionem i mięsem (wołowe lub baranina). Instrukcja spożycia: wziąć w łapkę, nadgryźć (tu najtrudniejszy moment: nie oblać się zupą), wypić zupę, zjeść resztę. Końcówkę zostawić, jeśli jemy w restauracji (bywa niedogotowana) lub również spożyć, jeśli podano nam w domu (tu wszystko dogotowane).


Maconi - gęsty jogurt/ser z bawolego mleka, nam podawano do odsmażanych chinkali i gołąbków.


Tkemali - ostry sos ze śliwek, czosnku i przypraw, generalnie do mięsa, ale mnie chyba najbardziej smakował z frytkami.


Sos orzechowy - podany w gruzińskim domu do kurczaka sos ze zmielonych orzechów, doprawiony octem, czosnkiem, bulionem i szafranem.


Miód - w Gruzji smakuje słońcem i pływają w nim kawałki pszczelich plastrów.


Dolma - gruzińska wersja gołąbka, oryginalnie w liściach winogron, ale my w Kachetii nie trafiliśmy na sezon i dostaliśmy w kapuście.

Szaszłyki - podobno najlepiej wchodzą popijane kwasem chlebowym, ale my kwas osobno spożywaliśmy na ulicach Batumi - do kupienia z zabawnych dystrybutorów. Szaszłyki popijane nie kwasem nadal bardzo dobre.


Bakłażany - zasmażane z czosnkiem lub serem.


Warzywa - mam wrażenie, że w Gruzji mają prawdziwy smak, zapewne kwestia ekologicznej ich uprawy - szczególnie pomidory, ogórki, sałaty i natki. Zabawnie szło nam kupowanie ich na bazarach - wkładaliśmy do torebki kilka warzyw i za każdym razem ta sama historia - sprzedawca wieszał siatkę na wadze z haczykiem i za każdym razem płaciliśmy 1 lari. Podobno Gruzini lubią dostawać  takie ‘ręczne’ wagi jako podarek za gościnę, nie ufając bazarowym sprzedawcom (niestety natrafiłam na tę informację po powrocie i nie zabrałam do Gruzji) – w sumie im się nie dziwię…


Owoce - przesłodkie - w sierpniu sezon na arbuzy, brzoskwinie i jeżyny (te pożerane prosto z krzaczka w lesie, smakują jeszcze lepiej). Granaty rosły w Kachetii przy drogach, ale dojrzewają dopiero na jesieni. W Lagodechi śniadania jadaliśmy na werandzie, a nad nami dojrzewały kiwi.







Czurczhele - zatopione w gęstym kisielu orzechy włoskie, z wyglądu przypominające świecę, przywiozłam do Polski znajomym z pracy, ale nie wzbudziły entuzjazmu, jako raczej mało słodkie i nie przypominające produktu spożywczego, a to podobno afrodyzjak...





Na deser jeszcze szafran - do napotkania w formie zmielonej, ale także w formie kwiatów, zupełnie inny kolor, zupełnie inny smak, niż można spotkać u nas...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz