niedziela, 29 sierpnia 2010

1. W podróż.

Pomysł tej wyprawy zrodził się w końcu czerwca i tak oto w początku sierpnia Polka, pół Polka - pół Kubanka oraz Francuz spotkali się szczęśliwie na lotnisku w Tbilisi, po czym objechali Gruzję.

Żadne z nas nie nastawiało się na ekstremalne wyprawy, zdobywanie kaukaskich szczytów, ani na podróże w rejony autonomiczne  (Abchazja. Pd. Osetia). Stawialiśmy na poznanie Gruzji, jej mieszkańców, ich kultury i ich wina (Francuz z naszej czeredki jest członkiem rodziny o winnych tradycjach) - i to się nam udało.

Moi znajomi z Polski, kiedy dowiedzieli się, dokąd zamierzam udać się w trakcie urlopu dali mi w prezencie dwie rzeczy, których ze sobą nie zabrałam,  i które kompletnie by mi się upalnym latem tego roku w Gruzji nie przydały:

- termos - ten mi się jeszcze na pewno nie raz przyda, myślałam, żeby wrzucić do niego część apteczki celem ochrony leków przed upałem, ale nie zmieścił się do plecaka;

- gaz pieprzowy - ekhm..., został w szufladzie w pracy, powód mego rozbawienia, rozlicznych żartów w podróży i rozczulenia troską moich znajomych.

Przygotowując się do wyjazdu dzielnie stawiałam czoła uwagom na temat porwań, łapówek, strzelających bandytów i potencjalnej wojny, jak również na temat tego, że Gruzja jest nieciekawa, położona na końcu świata, trudno się do niej dostać, jeszcze trudniej powrócić. Współtowarzyszom na hasło Georgia, ktoś odpisał: ‘mam nadzieję, że ta w USA... ‘

Nie jestem ekstremalnym podróżnikiem, po prostu lubię poznawać nowe miejsca, wierzę, że w każdym zakątku świata można znaleźć coś interesującego i z równym zapałem oprowadzam przyjaciół po Łodzi, w której mieszkam, jak i z plecakiem i karimatą lecę do Azji. Do swoich możliwości dostosowuję za to towarzystwo - sprawdzone, niemarudzące, z poczuciem humoru i odpowiednią dawką dystansu do rzeczywistości, i stopień trudności - mam kłopoty z układem ruchu i równowagą, więc nie wszędzie wejdę, choć tym razem znowu parokrotnie siebie zaskoczyłam.

W ramach przygotowań do podróży polecam stronę i forum kaukaz.pl, bieżące śledzenie portali informacyjnych (przy czym przypominam, że wiadomości o konflikcie w 2008 to już historia) oraz kilka lektur na temat sytuacji politycznej i społecznej w regionie.  Ja zdobyłam i przeczytałam książki Wojciecha Góreckiego "Toast za przodków", Pawła Reszki "Miejsce po imperium" oraz Wojciecha Jagielskiego "Dobre miejsce do umierania" (zwłaszcza ta ostatnia to reporterska klasa).

Dodatkowo wyposażyłam się w rozmówki polsko-rosyjskie, gdyż języka tego nie używałam od matury, czyli ponad 10 lat. Rosyjski w Gruzji przydaje się o wiele bardziej niż jakikolwiek inny język, oczywiście oprócz gruzińskiego. Ja w ciągu tych dwóch tygodni podskoczyłam do A2 i wcale swobodnie konwersuję przez telefon. Niestety, większość napisów w Gruzji (w metrze, na tabliczkach z nazwami) jest w języku gruzińskim oraz w ich makaronowym alfabecie.  Acha, nieprawdą jest jakoby używanie rosyjskiego w Gruzji skutkowało natychmiastowym pobiciem (takie historie też usłyszałam przed wyjazdem)  - większość Gruzinów po 25 roku życia używa rosyjskiego (jeszcze do niedawna wszystkie formalności załatwiali w tym języku), młodsi używają niechętnie, bądź wcale, ale ich angielski zazwyczaj pozostawia sporo do życzenia (oznacza, to, że nawet mój jest lepszy, a nie mówię po angielsku, po prostu niekiedy rozmawiam w tym języku). W naszym towarzystwie jedna osoba mówiła tylko po francusku, pozostałe dwie po polsku, francusku (jedna gorzej, czyli ja), rosyjsku (jedna nieco lepiej, ale mniej rozmowna jest, czyli znowu ja), czasem również po angielsku i hiszpańsku (to ostatnie to już folklor hostelowy, gdzie spotyka się ludzi z całego świata oraz moi sąsiedzi w samolocie powrotnym z Tbilisi do Pragi).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz